Historia krakowskiego Zboru „Betlejem”

„Wyjątkowa społeczność z wyjątkowego miasta” (artykuł ukazał się na łamach „Chrześcijanina” nr 01-06 2010)

Gdy trzydziestoletni oficer, Władysław Sosulski, dotarł po zakończeniu wojny do Krakowa, od razu zaczął szukać ludzi wierzących. Społeczność z nimi już nie raz pozwoliła mu przetrwać ciężkie chwile w życiu.

Jak choćby wtedy, gdy zaledwie 6 tygodni po ślubie jechał w bydlęcym wagonie ze swoją młodziutką żoną i innymi deportowanymi Kresowiakami aż za Ural, na Syberię, do Krasnojarskiego Kraju. Był rok 1940. Przetrwali oboje, choć mieszkali w ziemiance i ciężko musieli pracować przy wyrębie lasu. Wiarę podtrzymali dzięki miejscowej społeczności ewangelicznych Sybiraków.

Albo wtedy, gdy z I Dywizją im. T. Kościuszki przechodził słynny szlak bojowy od Sielc nad Oką aż do Berlina. Dwukrotnie ranny, sam wystrzegał się ranienia innych. A gdy jego oddział okrążał Warszawę w okolicach Bukowa, natychmiast nawiązał kontakt z wierzącymi – tymi samymi, którzy później zakładali zbór w stolicy.

Gdy dotarł więc do Krakowa, od razu zaczął szukać ewangelicznych chrześcijan. Od dwóch lat nie widział swojej żony i ich urodzonego na Syberii synka Kazika. Jak inaczej mógłby przetrwać tę rozłąkę?

Surowe spojrzenie

Na Wielkanoc 1946 r. Władysław zobaczył wreszcie swojego synka Kazimierza, który z matką i innymi łagrowymi repatriantami dotarł po kilkutygodniowej podróży pociągiem towarowym do Krakowa. Legendarne, surowe spojrzenie pastora Sosulskiego musiało zmienić wtedy swoją barwę.

Mniej więcej w tym czasie w Krakowie odbywa się pierwsze nabożeństwo. Kilka miesięcy później ma miejsce chrzest pierwszych trzech osób. Społeczność zgromadza się wtedy w prywatnych mieszkaniach i zaimprowizowanych na kaplicę pomieszczeniach. Działają w ramach legalnego jeszcze Kościoła Chrześcijan Wiary Ewangelicznej.

Pamiętnej nocy z 19 na 20 września 1950 r. wszystko się zmienia. W całej Polsce zrobiono „nalot” na pastorów i duchownych kościołów ewangelicznych, aresztując większość z nich i oskarżając o działanie na szkodę państwa socjalistycznego. Władysława Sosulski jest tej nocy poza domem. Zarekwirowane zostają jego rzeczy, a sam pastor dostaje wezwanie na przesłuchanie. Ostatecznie władze decydują się go nie aresztować. Czy pomaga w tym legenda oficera, który dotarł z oddziałem pod Berlin, a w czasie całej wojny został odznaczony aż 10-cioma medalami zasługi?

Do roku 1953 zbór musi działać w absolutnym podziemiu. Kaplica zostaje zaplombowana. Społeczności odbywają się znów w prywatnych mieszkaniach. Służba bezpieczeństwa wie o nich, ale nie interweniuje. Władze orientują się, że działalność zielonoświątkowców nie ma charakteru anty-państwowego. Może nawet uda się ich w przyszłości wykorzystać? Na razie urzędnicy doprowadzają do powstania Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego. Rozpoczyna się wieloletnia gra z władzami, które próbują sterować kościołami, na siłę je łączyć, podsycać animozje między nimi, czasem instrumentalnie wykorzystywać, ale nie zakazują im działalności. Ewangelicznych nawróceń nie traktują jako zagrożenie. Nie zdają sobie sprawy, że dla systemu opartego na kłamstwie i przemocy nie ma groźniejszej broni niż odrodzone w prawdzie i miłości serce.

W mieście Wojtyły

Kraków jest bastionem tradycyjnej, polskiej religijności. Rzadko ułatwia ona życie ewangelicznym wspólnotom. Zielonoświątkowcy znaleźli jednak w tym mieście nieoczekiwanego sprzymierzeńca. Gdy jeden z braci, pracujący na dworcu PKP jako tragarz, pomagał raz wsiąść z bagażami do pociągu jakiemuś duchownemu, usłyszał od kolegów: „Wynoś się stąd, kociarzu, nie widzisz, że to jest nasz biskup?”. Podróżnym okazał się Karol Wojtyła. Zapytał zaraz o przyczynę tego ataku. Gdy wyjaśniono mu, że pomagał mu „innowierca”, biskup rozpoczął z nim rozmowę, a po chwili poprosił jego kolegów, aby dali mu spokój. Skorzystał także z jego pomocy w drodze powrotnej, znów ucinając sobie z nim pogawędkę. Podczas tego drugiego spotkania wypytał go dokładniej, kim jest i gdzie mieszka, a po pewnym czasie odwiedził swojego bagażowego w jego mieszkaniu przy ul. Na Gródku – tym razem rozmawiając również z jego żoną o Biblii, wierze i zielonoświątkowych nabożeństwach.

Inna, ciekawa historia związana jest z nieżyjąca już siostrą Julią, wieloletnią członkinią krakowskiego zboru. Wyjechała ona za młodu do Rosji, gdzie spotkała ewangelicznych chrześcijan. Ci dali jej Pismo Święte i wyjaśnili, na czym polega droga zbawienia. Julia nawróciła się i pokochała Jezusa. Była w ich zborze szczęśliwa. Gdy wróciła po latach do Krakowa, jej rodzina była przerażona, że babcia zmieniła wiarę. Julia czytała Pismo Święte, modliła się o każdą sprawę, chodziła na nabożeństwa do jakiegoś „zboru” i ciągle była radosna. Rodzinie udało się zaprosić do domu biskupa – poprosili go, żeby pomógł im nawrócić „heretyczkę”. Biskup uważnie ich wysłuchał, a potem rozpoczął z Julią długą rozmowę. Gdy wychodził, poradził jej najbliższym, aby zostawili babcię w spokoju. Od tego czasu Julia cieszyła się u swych krewnych wielkim szacunkiem. Biskupem, który tak wpłynął na owych ludzi, był Karol Wojtyła.

Betlejem – dom chleba

W 1974 r. zborowi udaje się kupić część budynku przy dzisiejszej ul. Lubomirskiego 7a. W tym miejscu, które niegdyś było stajnią, powstaje w 1976 r. kaplica „Betlejem”. Dzień otwarcia kaplicy zbiega się z ordynacją nowego pastora – zostaje nim syn Władysława, Kazimierz Sosulski.

To, co działo się w „Betlejem” w następnych latach, można bez przesady określić mianem fenomenu religijnego. Kazimierz Sosulski otwiera drzwi kaplicy dla wszystkich głodnych Ewangelii, bez względu na ich wyznanie. Już pod koniec grudnia 1976 r. do „Betlejem” zagląda grupa studentów z dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego. Ich lider zaświadczy później, że właśnie wtedy, podczas wspólnej modlitwy, przeżył chrzest Duchem Świętym. Zielonoświątkowy pastor jest od tej pory regularnie zapraszany, by wspólnie ze słynnym ojcem Joachimem Badenim prowadzić studium biblijne dla studenckiej wspólnoty „Beczka” w klasztorze oo. Dominikanów przy ul. Stolarskiej. Do „Betlejem” z kolei przychodzi coraz więcej ludzi w habitach – nikt nikogo na siłę nie chce zrobić katolikiem czy zielonoświątkowcem, nikt od nikogo nic nie żąda. Ludzie karmią się Słowem Bożym. Pan Bóg błogosławi.

Bez precedensu jest również inna akcja krakowskich zielonoświątkowców. Do dominikańskiego klasztoru zaczynają docierać wielotonowe ciężarówki z darami od pentekostalnych wspólnot ze Szwecji – wiozą tysiące egzemplarzy „Biblii Tysiąclecia” drukowanych w Skandynawii jako dar dla polskich katolików.

Gdy wybucha stan wojenny, różnice denominacyjne wydają się mieć jeszcze mniejsze znaczenie. Kazimierz Sosulski nie ma wątpliwości, że w tej sytuacji trzeba sobie szczególnie mocno pomagać. Za pośrednictwem zboru „Betlejem” skandynawscy zielonoświątkowcy i baptyści kierują olbrzymie transporty z żywnością i środkami higienicznymi do katolickich duszpasterstw akademickich z przeznaczeniem dla osób internowanych. Urzędnicy, zdziwieni, że dwustuosobowemu zborowi potrzeba aż dwadzieścia tysięcy żyletek, czternaście tysięcy tubek pasty do zębów, nieprzebranych ilości kawy oraz skarpetek, nie wiedzieli, że te transporty rozładowywano w kościołach katolickich, skąd towar rozchodził się paczkami do zakładów internowania. – Zupełnie nie mieściło im się w głowie, że protestanci mogą w jakiejkolwiek sprawie współdziałać z katolikami – wspomina dziś pastor Kazimierz.

„Betlejem” okazało się prawdziwym domem chleba – i to dla każdego potrzebującego. Ta ewangeliczna postawa przyniesie wkrótce piękne owoce. W latach 80. następuje wielki rozwój zborów zielonoświątkowych w regionie. Ze zboru „Betlejem” wyłaniają się zbory w Skawinie (1983), Nowej Hucie (1987), Nowym Sączu (1987), Nowym Targu (1988), Olkuszu (1989), Busko Zdroju 1989) i Krzeszowicach (1993).

Pastor z odzysku

W 1988 r., po rozwiązaniu ZKE, Kazimierz Sosulski z racji swych nowych obowiązków kościelnych przenosi się do Warszawy. Nowym pastorem zostaje prezb. Henryk Krzysiuk, znany z działalności w Towarzystwie Krzewienia Etyki Chrześcijańskiej. Kazimierz nalega, by jego pomocnikiem został Wiesław Didoszak – absolwent krakowskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej i Warszawskiego Seminarium Teologicznego, który w latach 80. był w Krakowie liderem młodzieżowym i koordynował pracę szkoły niedzielnej. Jest jednak pewien problem – Wiesław od kilku lat mieszka ze swoją żoną w Bułgarii. Poznał ją w krakowskim zborze, pokochał, ożenił się z nią. A gdy przyszło jej wracać do kraju pochodzenia, by odpracować w ojczyźnie studia za granicą, pojechał razem z nią. Tam urodziła się ich córka. Kazimierz nie daje jednak za wygraną – jego propozycja dociera aż do Bułgarii. Coś musi być w tym Krakowie, bo cała rodzina Didoszaków decyduje się porzucić uroki Morza Czarnego, by wrócić pod Wawel.

Po dwóch latach pełnienia funkcji pomocniczych, Wiesław Didoszak zostaje głównym pastorem zboru. Dziś wspomina, że po objęciu tego stanowiska najtrudniejsze było dla niego poczucie, że zborownicy porównują go z Kazimierzem Sosulskim. – A to był świetny pastor. Bardzo silna osobowość. Trudno było się z nim równać – mówi. Ale poradził sobie znakomicie. Właśnie mija 20. rocznica jego posługi. W tym czasie społeczność z Krakowa musiała stawić czoła nowym, nieoczekiwanym wyzwaniom.

Wędrówki ludu

Początek lat 90. przynosi zborowi spory problem – społeczność przestaje mieścić się w „Betlejemce”. Oczywiście zawsze mogą wrócić do swojej ukochanej kaplicy, ale ta wystarcza już tylko na spotkanie w tygodniu. Na niedzielę trzeba było znaleźć większą salę. Choć takich problemów można pożyczyć wszystkim naszym zborom, dla wspólnoty z Krakowa oznacza to konkretne wyzwanie. Nikt chyba wtedy nie przypuszczał, że kolejne lata będą przypominać „wędrówkę ludu”.

Zbór spotyka się kolejno w tzw. „Nafcie”, świetlicy „Młyn”, kinoteatrze „Związkowiec”, sali pieśni i tańca „Krakus”, kinie „Warszawa”. Gdy sytuacja zmusza, wracają do „Betlejemki”, gdzie organizują po dwa niedzielne nabożeństwa. Jak np. wtedy, gdy po osiedlowej ewangelizacji wymówiono wspólnocie wynajmowaną salę w „Młynie”. Jedna z ulotek ewangelizacyjnych musiała się dostać w ręce miejscowego proboszcza. W odpowiednim urzędzie natychmiast rozdzwonił się telefon. Nie brak niestety i takich epizodów w historii naszych kościołów.

Od 2003 r. zbór wynajmuje Podwawelski Dom Kultury. Jak w przypadku każdej zewnętrznej sali stawia to przed społecznością konkretne wyzwania organizacyjne. Co tydzień choćby trzeba rozstawić nagłośnienie i krzesła. Niekiedy dochodzi do nieporozumień z osobami wynajmującymi salę.

Mimo spotkań w tylu miejscach zborownicy nigdy nie czuli się zagubieni. – Nie, wiedzieliśmy wszyscy, że nasze miejsce w Krakowie to „Betlejemka. Rzeczywiście, niedzielne nabożeństwo jest pewną osią, która spina całą wspólnotę, ale w Betlejemce z kolei odbywa się sporo spotkań w tygodniu. Zawsze czuliśmy, że to tutaj jest nasz dom – zaznacza pastor.

Ziemia Obiecana

Niedawno społeczność krakowska podjęła dramatyczną decyzję. Sprzedali swoją ukochaną „Betlejemkę”. Dzięki uwolnionym środkom, z początkiem 2010 roku zakupili kawałek terenu, który nazwali „Ziemią Obiecaną”. Chcieliby, żeby jak najszybciej stanęła tam nowa kaplica. Ale do tego jeszcze daleka droga. Kraków w większości nie ma planu zagospodarowania przestrzennego. To utrudnia wszelkie inwestycje. Na obecnym etapie zbór złożył w urzędzie potrzebne dokumenty i czeka na decyzję o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu. Ta z kolei stanie się podstawą do rozpoczęcia prac projektowych.

Jeśli dobrze pójdzie, być może jesienią 2011 roku zbór będzie gotowy do rozpoczęcia prac budowlanych. I tu dochodzimy do drugiego problemu – pieniędzy. Sam projekt budowlany wyceniany jest na ok. 70 tys. zł. A dalej? Dalej, mając na uwadze możliwości naszych zborów mówimy już o sumach po ludzku trudno osiągalnych. Ale powoli, z modlitwą, małymi kroczkami, będziemy szli w tym kierunku – z wiarą przekonuje Pastor Didoszak.

Wyjaśnia, że nie mówiłby o tym tak spokojnie, gdyby nie doświadczenia związane ze sprzedażą starej kaplicy i z kupnem ziemi pod nowy budynek, które niezbicie ukazały Bożą przychylność w tej sprawie. – Mógłbym o tym opowiadać godzinami, a byłaby to historia o tym, jak Bóg nas cudownie prowadził i jak nam pomagał.

I rzeczywiście. Chociaż sprzedali „Betlejemkę”, póki co, dalej mogą z niej korzystać. Członkowie zboru mobilizują się ofiarowując w miarę swoich możliwości pieniądze na nową kaplicę. – Choć wiem, że przed nami wyzwania, które trzeba mierzyć w kategoriach cudu, to wszystkie te strumyczki Bożych błogosławieństw utwierdzają mnie w przekonaniu, że Pan nam sprzyja – mówi Pastor Didoszak i dodaje z uśmiechem – śpimy w Krakowie spokojnie.

Zobacz również: